środa, 11 stycznia 2017

RECENZJA - "Awaria małżeńska" - M.Witkiewicz&N.Socha


Królowe polskiego obyczaju - tak o tych dwóch pisarkach mówi internet i ja, świeżo po lekturze, w pewnym sensie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Czytałam wiele polskich autorek, które niejako wybiły się na swoich tekstach o kobietach dwudziestoletnich, trzydziestoletnich i czterdziestoletnich. Czytam bowiem obyczaje od kilku lat, niestrudzenie szukając w realistycznych pozycjach tej cichej przyjemności. Przyjemności, którą jest podglądanie innych ludzi, cieszenie się z ich radości i współczucie im w podejmowaniu trudnych wyborów. 

Awaria małżeńska pozwala mi wejść w orbitę dwóch rodzin, który bardzo mnie zachwycił od strony fabularnej i językowej. Przede wszystkim autorki przełamały tabu, które według mnie szkodzi polskiemu społeczeństwu. Chodzi mi o robienie z kobiety kury domowej, która sama sobie wszystko poukłada w swoim życiu. Mężczyzna jest jej potrzebny tylko do spłodzenia dzieci, reszta obowiązków jest dla niego zbyt trudna do wykonania. To kobieta, umęczona przez swój własny pefekcjonizm, najlepiej spełnia swoją rolę jako gospodyni, matki, kobiety biznesu i ojca także. 

Bohaterki książki, Justyna i Ewelina, ulegają wypadkowi autobusowemu i zostają umieszczone na kilkana tygodni w jednym na szpitalnym oddziale chirurgii urazowej. Ich największym problemem nie jest złamana noga czy wybity bark, ale strach o to, że ich mężowie nie poradzą sobie z domem i ich dziećmi. 
Tematyka książki to najmocniejszy plus. Jest niebanalna pod względem ujęcia problematyki zabieranie ojcom możliwości wykazania się tak samo, jak codziennie wykazuje się żona i matka. Bardzo podobało mi się to podobało, z tego względu, że takie książki są potrzebne nie tylko kobietom, ale i mężczyznom. Jestem pewna, że większość z nich być moze lepiej spełniałaby obowiązki względem rodziny, gdyby tylko zostali dopuszczeni do głosu. Pisarki uargumentowały to potężnym szeregiem niesamowitych historii z dnia codziennego Sebastiana i Mateusza. Malowniczy, bogaty język autorek i poczucie humoru sprawiło, że książkę czytało mi się lekko pomimo kilku mankamentów i błędów, które zdarzają się w każdej powieści. Niemniej różnorodne opowiastki sprawiły, że wolałam się śmiać niż wytykach omyłki. Tak naprawdę to wina korektora, a nie pisarek i jako autorka też zawsze zwracam na to uwagę. 

Przygody, jakie przeżyli nieprzygotowani do życia rodzinnego ojcowie, były bardzo realistyczne, ciepłe, poruszające całą gamę problemów, z jakimi stykają się polskie matki. Przygotowania dzieci do szkoły, do spania, ich czasami dziwne wymagania (na przykład poranne prasowanie ubrań, dzięki którym dzieciaki w ogóle wstawały rano). Nie uważam, że były one przedstawione nazbyt karykaturalnie, na przykład motyw zdrowego żywienia w domu rodziny (wszystko gluten free). Dlaczego? Bo to się dzieje w naszych czasach, sama znam takie rodziny, w których to jest proza życia. To, że nie spotykamy się na co dzień z takimi historiami, nie znaczy, że ich nie ma. One są. 
U twoich sąsiadów, dalej czy bliżej. 

Wadą powieści może być dla niektórych między innymi fakt, że książka ta to tak naprawdę zbiór opowiastek, które luźno łączą się ze sobą od czasu do czasu (jeżeli chodzi o bohaterów). Nie ma tutaj akcji, której można się oddać. Nie ma też dramatyzmu, dlatego jest to po prostu ciepły tekst, wręcz pastelowy, dość dobry, by rozgrzać się śmiechem w zimowy wieczór. 

Krótkie podsumowanie według Lifetury. 
1, Realizm realny: Podobał mi się świat przedstawiony przez autorki, przypadek, który spowodował, że obie panie wylądowały w tej samej sali szpitalnej wyglądał naturalnie, bo świat jest mały. Podoba mi się jego maleńkość w Awarii...
2. Stopień infantylności: Autorki łamią tabu, jakim jest traktowanie mężczyzn tylko i wyłącznie jako żywicieli rodziny. Podoba mi się to, że zmiana, którą zaserwowały pisarki postaciom sprawiła, że poczułam się lepiej. Dzięki temu zdaję sobie sprawę, że nie tylko mój ojciec potrafi co tydzień być jak kura domowa i sprzątać cały dom rodzinny. Są  faceci, którzy mogą to robić i nawet mogą to polubić. 
3. Przedmiotowe traktowanie... mężczyzn?: Nie mam zastrzeżeń odnośnie złego traktowania kobiet. Justyna i Ewelina to panie, które są bardzo wytrzymałe, które są w pewnym sensie wyzwolone (fakt posiadania wibratoru, rozmów z prostytutką, ciekawość, ludzka, kobieca ciekawość stref seksualnych). Super! Bardzo mi się pdoobały, chociaż nie na nich skupiała się fabuła, a na mężczyznach, których przerobione na świetnych opiekunów domu. 
4. Bohater pierwszoplanowy: Bohaterowie ładnie nakreśleni, nie zlewali się z tłumem tych wszystkich mężczyzn w innych powieściach. Dzieciaki? Zabawne, prawdziwe, najlepsze źrodło śmiechu z całej lektury.
5. Fakty i mity: Nawiązałam już do tego, co mi się nie podobało w tej powieści w pierwszym poście. Taka moja mala rada na przyszłość - warto robić risercz pisarski. Królików nie trzyma się na trocinach, bo szybko możemy sprawić, że uszaty po prostu od nas odejdzie. Risercz pisarski wyklucza ewntualne problemy, jeżeli danego zwierzątka nie mamy. Dlaczego się tego czepiam? Ponieważ powieści obyczajowe edukują, zupełnie jak szkoła. 


Powieść duetu polskich pisarek może sprawić, że ktoś odmieni swoje życie i uratuje swoje małżeństwo. Chcę w to wierzyć i chcę długo pamiętać śmiech, jaki pojawiał się przy tej lekturze. Pozycję polecam wszystkim, nie tylko paniom. Na zimowy wieczór, aby odgonić ten mróz i wszędobylskie zanieczyszczenia chwilą radości. 
3

piątek, 6 stycznia 2017

RECENZJA: "Alfred i Ginewra", James Schuyler



Powracając do recenzowania książek, natrafiłam na propozycję zrecenzowania pozycji „Alfred i Ginewra”. I możecie mi wierzyć, cieszyłam się na nią niesamowicie. Kiedy przyszła – ta cieniutka lektura, pachnąca jeszcze drukarnią – byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Znów mogłam zacząć czytać. Znów mogłam być małolatą. A ostatnio strasznie mi tego brakowało!

Schuyler był amerykańskim poetą i laureatem Nagrody Pulitzera. Te dwie informacje już zapowiadają mi wyśmienitą lekturę. Dodatkowo był homoseksualizmem i cierpiał na chorobę dwubiegunową afektywną. Możecie się z tym nie zgadzać, natomiast według mnie osoby dotknięte dolegliwościami tego typu są wrażliwsze na świat i inaczej go odbierają. Niejednokrotnie pozwala im to wejść w skórę innego człowieka lepiej niż takiemu spieszącemu się wiecznie szarakowi. Ta umiejętność została zaprezentowana właśnie w „Alfredzie i Ginewrze”.

To mikropowieść. Książeczka jest tak cieniutka, że można pomylić ją z zeszytem. Jej okładka niewiele nam mówi, naprowadza nas jedynie na to, że treść będzie się zapętlać wokół dzieciaków. Po przeczytaniu kilku stron… łapiemy się za głowę. Tekst ma charakter pamiętnika, pewnego rodzaju zapisków z obserwacji. I to nie w stylu chociażby Lolity, gdzie narratorem jest mężczyzna. Tutaj narratorami są dzieci.
Całość to dialogi przeplatane są opisami sytuacji, listami do rodziców. Bardzo urocze, z brakującymi przecinkami, z typową dla dzieciaków logiką. Całość przypomina mi właśnie takie zapiski, nie muśnięte jeszcze ręką dorosłego człowieka. Czyste, chaotyczne, urocze.

Autor niesamowicie dobrze oddaje dziecięcą naturę. Pokazuje zabawy i rozmowy dzieci, które jeszcze nie poznały dorosłego świata. Pokazuje także ich rozterki i fakt, że mogą być one, tak jak dorośli, sprawcą cierpień drugiej osoby, jak i jej radościami.
Czytelnika może zdenerwować niedokładność językowa, ale jest to szczegół estetyczny, który łatwo można zrozumieć poprzez wczytanie się w fabułę i bohaterów. To jednak spory minus dla studenta filologii polskiej czy chociażby miłośnika idealnie przygotowanej pod wydanie prozy.

Minipowieść zdecydowanie polecam osobom zafascynowanym byciem dzieckiem. Nie udawajcie, że są wśród was tacy, którzy nie chcą wracać do tej słodko pachnącej beztroski. Mały smyk jest w każdym z nas, a Schuyler to udowadnia. Pokazuje, że bycie smarkatym jest fajne, ale jest tez tylko wstępem do dorosłego życia.
Niemniej jednak polecam wam cofnięcie sobie tych kilkunastu lat na jeden jesienny wieczór.

Za możliwość recenzji dziękuję Państwowemu Instytutowi Wydawniczemu.


I eKulturalnym

0

poniedziałek, 2 stycznia 2017

[OD AUTORKI] Lifetura. Co, jak i dlaczego?



Lifetura to miejsce, które opisuję w jednej ze swoich powieści. Lifetura książkowa dokładniej mówiąc to magazyn skupiający się na lifestylu i sztuce. U mnie zaś będzie to odzwierciedlenie moich książkowych pasji. Uwielbiam czytać obyczaje. Mogą one mieć zabarwienie erotyczne, kryminalne, mogą być melodramatami. Ważne, by mi nad głową żaden smok nie latał, ani wampir nie chciał użreć w szyję. 
No bo tego nie lubię, no. 
Albo odrobinę. Jak moja dziewczyna pisze i wydaje to i owo. 

Chciałabym stworzyć idealne miejsce online, w którym będą dobrze się czuły osoby uwielbiające obyczaje. Postaram się stworzyć taki model recenzji, który nie będzie tylko smętnym trajkotaniem, ale wniesie trochę słońca w nowy 2017 rok. No bo przecież jasnym słońcem raz na kilka lat świecić trzeba. 
Być może zarażę was też pasją czytania powieści obyczajowych, bo wiem, że czasami są dla was zbyt nudne, zbyt banalne. Jestem zdania, że w każdym dobrym tekście opartym o rzeczywistość, człowiek może znaleźć coś dla siebie. A może nawet siebie samego. 

Mam kilka kryteriów, poprzez które oceniam takie książki. Tak też będę pisała recenzje, z uwzględnieniem tych podpunktów. 

1. Realizm realny 
Ile jest prawdziwości w tym, co jest napisane? Na ile czytelnik może sobie przyswoić sobie inspiracje z danej powieści i dlaczego czasami to jest cholernie trudne? Punkt pierwszy poruszy najważniejsze dla mnie rzeczy, czyli ten realizm, który tak kocham. Od razu mówię, że nie wierzę w niesamowite zrządzenia przypadków i autor musi się bardzo napracować, by mnie fabularnie zadowolić. 

2. Stopień infantylności
Schematy. Wszystko to, co jest pisane na jedno kopyto. Tępa kobieta, mężczyzna traktowany po macoszemu. Lub inaczej, roszczeniowe kobiety, opis kobiety typowej i idiotyczne uwagi wewnętrzne przedstawiecielki płci pięknej. Sytuacje, które nie powinny się zdarzyć. W skrócie: wszystko to, co napawa mnie lękiem przed danym autorem książki, tworzącym w tak niesamowicie źle skrojonych realiach. 

3. Przedmiotowe traktowanie kobiety
Tego nie lubię najbardziej. Punkt łączy się z poprzednim, ale jako feministka czuję nacisk na poruszanie tej kwestii. Znam książki, które w piękny sposób opisują kobiecość, znam też takie teksty, które tłamszą ten obraz, a ludzie kupują je w tysiącach egzemplarzy. Kobiety są słabe, boją się nie o siebie, ale o wszystko wokoło. Nie zabezpieczają się, nie są nowoczesne, są przede wszystkim papierowe - możecie być pewni, że w moich recenzjach każda z nich zostanie odpowiednio określona. Według mnie przecież obyczaje w pewien sposób edukują społeczeństwo, więc wszyscy edukujmy się poprawnie. 

4. Bohater pierwszoplanowy 
W pigułce: Jaki jest, jaki nie jest, a być powinien, jego czyny i cała charakterystyka. Ile jest warta, ile on sam jest warty i na ile zwyczajny człowiek może się w niego wczuć.

5. Fakty i mity
Czyli dlaczego królik nie powinien siedzieć na trocinach i dlaczego łotopałanka nie powinna być sama. Uwielbiam w obyczajach prawdę, bo jak wspominałam - one edukują. Nie można więc fałszować obrazu, ponieważ autorowi nie chcialo się doczytać koniecznych dla jego powieści informacji. Takie podejście ma u mnie z góry wielkiego minusa i na pewno różne błędy nie umkną mojej uwadze. 
Przecież uwielbiam się czepiać.

Tyle słowem wstępu. Aż zacieram ręce. Pierwszą recenzją, jaka się pojawi, będzie książka duetu Witkiewicz i Sochy - Awaria małżeńska
0
Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.